czwartek, 22 czerwca 2017

Cypr


Dzisiaj każdy musi podróżować. Im dalej i bardziej egzotycznie tym lepiej. Dlatego też nie chcąc pozostać poza stadem postanowiłem, że dzisiejszy wpis będzie miał charakter lekko podróżniczy. Tym bardziej, że mam ku temu odpowiedni pretekst, czyli kilkudniową wycieczkę na Cypr. Co prawda jak na dzisiejsze standardy ani to daleko ani egzotycznie, ale mnie cieszy nawet taka wyprawa.

Cypr to kraj mocno niejednoznaczny. Jeżeli ktoś nie jest miłośnikiem wakacji typu all-inclusive to bardzo szybko może się do niego uprzedzić. Gdyby nie napisy po grecku, które zresztą nikną wraz ze zbliżaniem się do miejsc turystycznie obleganych, ciężko byłoby się zorientować, że jesteśmy na Cyprze a nie w dowolnym innym, typowo wypoczynkowym miejscu, w tak zwanych ciepłych krajach. Rzucają się w oczy gigantyczne hotele, palmy, lokale z międzynarodową kuchnią, światowe marki, centra handlowe dokładnie takie jakie można spotkać w Polsce.

Kolejnym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że zdecydowaną większość turystów stanowią przedstawiciele zaledwie dwóch nacji - Anglii oraz Rosji. Można nawet odnieść wrażenie, że Cypr przeszedł rozbiory gdzie najeźdźcami są obywatele dwóch wyżej wymienionych krajów.

Po zagłębieniu się trochę w historię dawną oraz najnowszą Cypru kwestia ta stała się dla mnie klarowna. Kraj ten do niedawna był bowiem kolonią angielską. Anglicy zachowali tutaj sporo wpływów oraz odcisnęli piętno widoczne chociażby w ruchu lewostronnym, wyspiarskimi wtyczkami do prądu oraz osobnymi kranami na ciepłą i zimną wodę.

Jeżeli chodzi o Rosjan to kwestia przedstawia się inaczej. Z uwagi na wspólną prawosławną religię oraz dobre stosunki z Rosją jeszcze z czasów radzieckich kraj ten jest naturalnie atrakcyjnym kierunkiem dla Rosjan, którzy chętnie lokują pieniądze w tym raju podatkowym. Dodatkowo jest to doskonały punkt zaczepienia w Unii Europejskiej. Trudno się zatem dziwić, że Rosjanie lgną to tego miejsca jak niedźwiedź do miodu.

Zresztą sami Cypryjczycy robią dużo, żeby zatracić swój charakter. Widać masowo reklamy agencji nieruchomości adresowane głównie do mieszkańców Anglii, Rosji oraz nawet Chin i krajów arabskich. Jak widać stara łacińska sentencja "pecunia non olet" doskonale się tutaj sprawdza. Szkoda, że przy okazji Cypr przestaje być Cyprem.

Na szczęście jeżeli jednak pogrzebać trochę głębiej i zejść z utartych ścieżek to rozpościera się przed nami trochę inna perspektywa. Wystarczy opuścić na chwilę wybrzeże i przejść się trochę po okolicznych wioskach, najlepiej w głąb lądu. Świat, który tam spotkamy to świat prawdziwych Cypryjczyków, mężczyzn grających w Tavli, czyli dziwną grę planszową, kobiet w czarnych chustach w cerkwii. Kraina ta nie jest tak skomercjalizowana jak turystyczne centra nad brzegiem morza. Czas płynie tam wolniej, można po po prostu usiąść w cieniu i kontemplować senną choć gorącą atmosferę miasteczek i wsi.

Zanim przejdę do części kulinarnej, krótka refleksja o samych Cypryjczykach. Jedno jest pewne, nie pozostawią oni nikogo obojętnym. Potrafią wywołać na twarzy grymas złości, aby po chwili przywołać uśmiech. Ciężko powiedzieć, która emocja przeważa.

Kilka słów zatem o lokalnej kuchni.


Jeżeli chodzi o strefę nadbrzeżną to najłatwiej zjeść tam "tradycyjną" cypryjską potrawę, czyli Fish and Chips. Jeżeli nam się to znudzi, albo dalej będziemy głodni, można nawet skonsumować steka, pizzę, hamburgera itp. . Jednak z reguły nie o takie atrakcje kulinarne nam chodzi jeżeli ruszamy się już gdzieś dalej niż poza własne osiedle.

Na szczęście można też trafić na kuchnię prawdziwie lokalną. Nam udało się spędzić dwa wieczory w najstarszej w Pafos prawdziwej tawernie, która choć nie była tania, uraczyła nas naprawdę fantastycznymi tradycyjnymi potrawami. Do najbardziej znanych należą Sheftalie, czyli pieczone kiełbaski jagnięco-wołowe, Dolmades - coś jak nasze gołąbki tylko zawijane w liście winogron, Kleftiko - duszona, mięciutka jagnięcina. Są też elementy typowe dla całego basenu morza śródziemnego jak Homous (hummus), chlebek Pita, Kebab czy Mousaka. Charakterystyczne jest używanie bardzo aromatycznych przypraw jak chociażby mięta czy kolendra.  Do tego świeże chrupiące sałatki, pyszna Cyprus coffe  i słodycze - Baklava i Lefkara.

Jak można się spodziewać na Cyprze wytwarzane są też genialne wina. Nie jestem tutaj ekspertem, zatem dla chcących zgłębić winny temat, zaproszę niebawem na profesjonalny blog. Proszę zatem o cierpliwość.

Ale, ale. To chyba blog serowarski więc chyba czegoś brakuje! Oczywiście, jedliśmy też sery. Cudowną kruchą fetę i fantastyczne Halloumi. Sery te wytwarza się zgodnie ze sztuką z mleka owczego oraz koziego. Jedno jest pewne, zawszę będę starał się kupować prawdziwą fetę, gdyż ta produkowana w Polsce nie ma z oryginalną wiele wspólnego.

Kilka serów przywieźliśmy do Polski. Feta szybko wylądowała w sałatce z pomidorkami, cypryjskimi oliwkami, oliwą i octem balsamicznym a halloumi oprószony miętą na grillu. Tak przygotowane halloumi smakuje cudownie.

Jeżeli wybierzemy się jeszcze kiedyś na Cypr to na pewno będzie to wyprawa w głąb wyspy tak aby móc poznać i poczuć prawdziwą duszę tego kraju. Odwiedzić winnice, kupić ser prosto od serowara, porozmawiać z ludźmi i po prostu poszwędać się. Aby jednak móc zasmakować Cypru w pełni należałoby zmusić szare komórki, żeby przyswoiły sobie choć trochę greckie oraz być może tureckie narzecze.


Halloumi zgrillowane

Halloumi grillowane

Opakowanie do Halloumi (gdzie jest Halloumi?)




niedziela, 26 lutego 2017

Gouda, czyli jak wyprodukować broń biologiczną

Witam Szanownych Czytelników

Dzisiejszy post następuje zadziwiająco szybko po poprzednim. Uważny czytelnik śledzący mego bloga domyśli się zapewne że wiąże się to z Goudą, moim pierwszym długodojrzewającym serem.

Lecz nawet mniej uważny czytelnik zauważył na pewno zastanawiający tytuł dzisiejszego wpisu. Co wspólnego może mieć produkcja z serem z tematyką wojskową jaką niewątpliwie jest broń biologiczna? Otóż wbrew pozorom bardzo dużo. Okazuje się, że efekt wyrobu i dojrzewania sera może być spektakularny i daleko wykraczać poza nasze pierwotne oczekiwania. Może żeby ułatwić zrozumienie tego tematu pokażę końcowy rezultat, czyli ser.

Gouda w której zamieszkali nieproszeni goście

Kiedyś wydawało mi się, że taki wygląd sera jest całkiem w porządku. Są dziury, w środku jakieś pęknięcie. Na oko wszystko super. Jak wszyscy wiemy z wiersza Jana Brzechwy pt. "Wrona i ser" w serze powinny być dziury! Od czasu jednak gdy podczas produkcji innego sera ktoś zapytał się mnie czy badałem mój ser wiem już, że nie każde dziury są pożądane. Dlatego też wrzuciłem zdjęcie mojego wyrobu na grupę serowarską. Zgodnie z przypuszczeniem okazało się, że mój ser to zwykły "Brudasek";) Mogły w nim zamieszkać niepożądani goście np. bakterie z grupy Coli (tak, tak, to te same co w toalecie), oraz z grupy Clostridium. Te pierwsze odpowiedzialne są prawdopodobnie za dużą liczbę małych dziurek, a te drugie za pęknięcie w środku.


Jak ich uniknąć? Po pierwsze należy badać mleko, ja tego jeszcze nie robiłem ale podobno są odpowiednie laboratoria. Ponadto niezbędne jest zachowanie pełnej higieny na całym etapie pozyskiwania, transportu, produkcji oraz dojrzewania sera. Jeżeli chodzi o uniknięcie zanieczyszczenia bakteriami Clostridium, które pochodzą z etapu hodowli sprawa to nie jest taka prosta. Można dodawać do mleka lizozym (nie wiem co to jest, jakieś białko - do kupienia w handlu), bądź też odpowiednie bakterie powodujące zahamowanie rozmnażanie się niechcianych szczepów.

Można oczywiście zdecydować się na jeszcze bardziej radykalne kroki i zaprzestać własnoręcznej produkcji sera i udać się do sklepu spożywczego na dział nabiału w celu zakupienie normalnego sera.

Ostatnim, powiedziałbym nawet "ostatecznym" wyjściem jest po prostu zjedzenie takiego sera. Wiąże się z tym co prawda ryzyko spędzenie weekendu w toalecie lub też na oddziale toksykologii ale bez ryzyka nie ma zabawy. W końcu historia wszelkich odkryć, również odkrycia sera, to często historia przypadku. Może i wyjdzie z tego coś ciekawego?

Mam natomiast nadzieję, że nikt z tego kroku nie skorzysta. Niech mój przypadek posłuży Wam za dodatkową motywację. Pamiętajmy bowiem, że droga serowara nie jest łatwa!

Uczcie się zatem na moich błędach i dbajcie o higienę. Niech to będzie nasze serowarskie słowo na niedzielę.

PanSerowar (MrSerowar).








piątek, 3 lutego 2017

Majster klepka

Witajcie,

Pan Serowar ostatnio się bardzo rozleniwił. Może już nie jest Panem Serowarem? A może nigdy nim tak naprawdę nie był? Tego nie wie nikt nawet sam Pan Serowar.

Coś tam jednak serowarskiego się tli, chociażby Gouda dojrzewająca samotnie w lodówce. Ale o niej później, potrzebuje jeszcze trochę czasu aby dojrzeć. Na razie to jeszcze dziecko i niebezpieczne byłoby wypuszczenie jej z lodówki.

A tymczasem nastąpił postęp w wyposażeniu mojego serowego gospodarstwa domowego. Postęp ten wyraża się w pojawieniu się nowego mebla przypominającego prasę serowarską. Kto wie, może i jest to właśnie prasa? W każdym razie w zamierzeniu miała to być prasa, przyjmijmy zatem, że to właśnie ona.

Jako, że nigdy nie przejawiałem żadnych talentów w kierunku majsterkowania, stolarstwa, hydrauliki ani innych podobnych prac ręcznych, przygotowanie prasy własnoręcznie z góry skazane było na porażkę. Prawdopodobnie efekt byłby daleki od zamierzonego, ponadto mogłoby to grozić kontuzją bądź nawet raną kłutą bądź szarpaną.

Chcąc tego uniknąć musiałem posłużyć się dodatkową parą rąk, która tak właściwie wykonała za mnie całą pracę. Dla mnie została jedynie funkcja asystenta stolarza. Całkiem przyjemna funkcja.

Do przygotowania prasy posłużyłem się znalezionym w sieci prototypem. Dodatkowa para rąk przerobiła go dla mnie w programie SketchUp. Wyszło coś takiego. Praw autorskich chyba brak więc można korzystać.

Prototyp prasy. Widok z kąta.
Okazało się ponadto, że przygotowanie takiej prasy to żadne "rocket science" (czyli po naszemu nic skomplikowanego). Właściwie wystarczy tylko para rąk (dodatkowa), wkrętarka, piła (kreizega), garść gwoździ. Do wykończenia ponadto bejca, papier ścierny. Wykończenie zrobiłem już sam (wow!).



Dokładny opis budowy pominę, w końcu nie jesteśmy w IKEI, zatem żadnej instrukcji też nie będzie. Będzie za to fotorelacja!


Warsztat pracy



Etap początkowy
Jeden z etapów
Pomiary
Prasa prawie gotowa
Już prawie, prawie

Gotowa!

I tyle. Jak na razie prasa wykorzystana była raz do produkcji Goudy, o której wspominałem na początku posta.

Niniejszy post chciałem zadedykować dodatkowej parze rąk, której właścicielem był i cały czas jest (mam nadzieję) Wojtek B.

I disclaimer. Autor niniejszego postu nie jest odpowiedzialny za żadne szkody będące następstwem używania prasy zrobionej wg powyższego pomysłu:) Mimo to mam nadzieję, że komukolwiek ułatwiłem budowę własnej prasy. W końcu to niezbędny sprzęt dla każdego domowego serowara amatora.