niedziela, 26 lutego 2017

Gouda, czyli jak wyprodukować broń biologiczną

Witam Szanownych Czytelników

Dzisiejszy post następuje zadziwiająco szybko po poprzednim. Uważny czytelnik śledzący mego bloga domyśli się zapewne że wiąże się to z Goudą, moim pierwszym długodojrzewającym serem.

Lecz nawet mniej uważny czytelnik zauważył na pewno zastanawiający tytuł dzisiejszego wpisu. Co wspólnego może mieć produkcja z serem z tematyką wojskową jaką niewątpliwie jest broń biologiczna? Otóż wbrew pozorom bardzo dużo. Okazuje się, że efekt wyrobu i dojrzewania sera może być spektakularny i daleko wykraczać poza nasze pierwotne oczekiwania. Może żeby ułatwić zrozumienie tego tematu pokażę końcowy rezultat, czyli ser.

Gouda w której zamieszkali nieproszeni goście

Kiedyś wydawało mi się, że taki wygląd sera jest całkiem w porządku. Są dziury, w środku jakieś pęknięcie. Na oko wszystko super. Jak wszyscy wiemy z wiersza Jana Brzechwy pt. "Wrona i ser" w serze powinny być dziury! Od czasu jednak gdy podczas produkcji innego sera ktoś zapytał się mnie czy badałem mój ser wiem już, że nie każde dziury są pożądane. Dlatego też wrzuciłem zdjęcie mojego wyrobu na grupę serowarską. Zgodnie z przypuszczeniem okazało się, że mój ser to zwykły "Brudasek";) Mogły w nim zamieszkać niepożądani goście np. bakterie z grupy Coli (tak, tak, to te same co w toalecie), oraz z grupy Clostridium. Te pierwsze odpowiedzialne są prawdopodobnie za dużą liczbę małych dziurek, a te drugie za pęknięcie w środku.


Jak ich uniknąć? Po pierwsze należy badać mleko, ja tego jeszcze nie robiłem ale podobno są odpowiednie laboratoria. Ponadto niezbędne jest zachowanie pełnej higieny na całym etapie pozyskiwania, transportu, produkcji oraz dojrzewania sera. Jeżeli chodzi o uniknięcie zanieczyszczenia bakteriami Clostridium, które pochodzą z etapu hodowli sprawa to nie jest taka prosta. Można dodawać do mleka lizozym (nie wiem co to jest, jakieś białko - do kupienia w handlu), bądź też odpowiednie bakterie powodujące zahamowanie rozmnażanie się niechcianych szczepów.

Można oczywiście zdecydować się na jeszcze bardziej radykalne kroki i zaprzestać własnoręcznej produkcji sera i udać się do sklepu spożywczego na dział nabiału w celu zakupienie normalnego sera.

Ostatnim, powiedziałbym nawet "ostatecznym" wyjściem jest po prostu zjedzenie takiego sera. Wiąże się z tym co prawda ryzyko spędzenie weekendu w toalecie lub też na oddziale toksykologii ale bez ryzyka nie ma zabawy. W końcu historia wszelkich odkryć, również odkrycia sera, to często historia przypadku. Może i wyjdzie z tego coś ciekawego?

Mam natomiast nadzieję, że nikt z tego kroku nie skorzysta. Niech mój przypadek posłuży Wam za dodatkową motywację. Pamiętajmy bowiem, że droga serowara nie jest łatwa!

Uczcie się zatem na moich błędach i dbajcie o higienę. Niech to będzie nasze serowarskie słowo na niedzielę.

PanSerowar (MrSerowar).








1 komentarz:

  1. Bardzo starasz się zniechęcić do serowarstwa... Podejrzewam, że wręcz SABOTUJESZ branżę serowarską. Wzywam policję.

    OdpowiedzUsuń